N A S Z   P A R T N E R

"Piaf tak śpiewała, a Osiecka tak pisała" - rozmowa z Katarzyną Jamróz

22.11.2013
|
"Piaf tak śpiewała, a Osiecka tak pisała" - rozmowa z Katarzyną Jamróz

Wystarczyłby tylko głos, by ją podziwiać. Potrafi on dotrzeć do głębin człowieczeństwa... Delikatnie, niczym opuszki palców, muska duszę. Ujmuje, rozkochuje, zastanawia. Wystarczyłby tylko głos, a tyle w niej jeszcze talentów, uroku. Za tym głosem idę do garderoby Teatru Powszechnego w Radomiu. Tuż po próbie do spektaklu "Cafe Sax" spotykam się z panią Katarzyną Jamróz - nietuzinkową, wszechstronnie uzdolnioną artystką. Radomianie na deskach teatru poznali ją w tytułowej roli w spektaklu "Piaf". Obecnie kreuje też postać poetki, Agnieszki Osieckiej.

Karolina Mroczek: Radomska publiczność poznała Panią w roli tytułowej Piaf, a jak Pani poznała radomską publiczność? Czy zdarzały się jakieś szczególne oznaki sympatii?

Katarzyna Jamróz: Radomską publiczność poznałam jako ciepłą, cudowną i - powiedziałabym - wymagającą, ale to akurat bardzo dobrze. Tutaj się po prostu chodzi do teatru, a to w tych czasach jest warte podkreślenia. Oczywiście nie bez znaczenia jest to, że teatr w Radomiu ma wiele do zaproponowania. Tutaj ludzie lubią chodzić do teatru i tworzą bardzo energetyczną widownię.
Na wiele moich spektakli "Piaf" przychodziła konkretna grupa młodych. Dostawałam kwiaty, wpisywałam im różne miłe rzeczy. Czasem zdarza się, że ktoś przyjdzie, poprosi o autograf, chce sobie zrobić zdjęcie. Uważam, że jest to bardzo sympatyczne. Poza tym tutaj publiczność rozpieściła mnie tym, że po każdym spektaklu jest tzw. standing ovation. To w zasadzie najbardziej lubiana przez aktora gratyfikacja za pracę. Jest takim pokłonem w naszą stronę za to, co zrobiliśmy na scenie.

K.M: Jak układa się Pani współpraca z zespołem Teatru Powszechnego w Radomiu?

K.J: To trzeba ich zapytać, jak im się układa ze mną. To już jest druga rzecz, w której biorę udział w radomskim teatrze. Myślałam, że to będzie taka chwilowa przygoda z Piaf. Zakładaliśmy, że pogram ją przez jeden sezon, góra dwa. Okazało się, że doczekaliśmy się czwartego! W związku z tym trochę czasu tutaj spędzam. Poczułam, że to jest też takie troszeczkę moje miejsce. Nie mam żadnych problemów ze współpracą - ludzie są tutaj mili. Co prawda zespół bardzo się zmienił. Z poprzednimi było bardzo fajnie, teraz jest dużo zmian, ale cały czas trzymamy ze sobą miły kontakt.

K.M.: W naszym teatrze wykreowała Pani dwie fantastyczne role: Edith Piaf oraz Agnieszki Osieckiej. Obie panie były postaciami realnymi, których biografie są mniej lub bardziej znane. Czy aktorowi łatwiej jest wcielić się w postać fikcyjną?

K.J.: Dla mnie na pewno jako dla aktorki jest dużo trudniejszym wyzwaniem wcielić się w kogoś, kto istniał naprawdę. Edith Piaf usiłowało zagrać sporo aktorek i to na całym świecie. Pamiętamy chociażby słynną kreację Marion Cotillart z filmu pt.: "Niczego nie żałuję". Bardzo dużo moich koleżanek w Polsce śpiewa piosenki z repertuaru Edith, grało jej rolę. Artystka żyła naprawdę, do tej pory możemy słuchać jej piosenek i wykonań. Taka postać stwarza większe wymagania. Nie można jej oszpecić, czy zdeprecjonować. Trzeba być bardzo blisko prawdy o życiu, a jednocześnie nie starać się być tym kimś, bo to niemożliwe. W życiu bym nie była taka jak Edith Piaf. Nawet nie śpiewam jak ona. Przy pomocy warsztatu opowiadam sobą o osobie, którą kreuje. To jest wszystko w środkach aktorskich, którymi dysponuję. Oczywiście to wszystko jest poparte szperaniem w biografii, słuchaniem do bólu jej nagrań, czy oglądaniem filmów z jej udziałem. Niesamowita była to osoba. Szkoda, że tylko 47 lat raczyła nas swoim głosem.

K.M.: A czym uraczyła Panią Agnieszka Osiecka?

K.J.: Wcielenie się w Agnieszkę Osiecką było dla mnie o tyle trudne, że osobiście znam jej córkę, Agatę Passent. Gdy dowiedziałam się o roli, zadzwoniłam do Agaty i powiedziałam, że zagram mamę. Tak naprawdę ciężko powiedzieć, że gram Agnieszkę. W "Cafe Sax" jest to generalnie rola poetki. Staram się pokazać Osiecką w trakcie tworzenia. Chciałam przybliżyć widowni jej słabości lęki. Nie miałam trudnego zadania z tą rolą, ponieważ Osiecką najlepiej obrazują jej teksty. W jej słowach jest wszystko. Magda Umer, która się z nią przyjaźniła mówiła, że Agnieszka Osiecka nigdy nie była kobietą. Nigdy nie pozwoliła sobie być podstarzałą matroną. Ona zawsze była dziewczyną. I to taką, która jest skłonna do szaleństwa, do różnych wzlotów i - w związku z tym - do upadków. Być może miała zbyt duży apetyt na życie. Wiemy o niej sporo i wciąż odkrywamy ją na nowo. Niedawno wyszła książka dokumentalna pt.: "Dzienniki". Niewiele osób wiedziało o romansie, jak ja go nazywam platoniczno- poetyckim, który miała z Jeremim Przyborą. Agnieszka Osiecka znana była
z różnych swoich zamiłowań, chociażby do alkoholu. Spektakl zaczyna się od dżinu z tonikiem. Akcja nie toczy się gdzieś na ławeczce w parku tylko w kawiarence - w miejscu, gdzie ciągle podaje się drinki. To też ma swój ukryty sens.

K.M.: Do którego tekstu Agnieszki Osieckiej ma Pani szczególny sentyment?

K.J.: Jest to tekst, który śpiewamy wszyscy na koniec. "Bal to najdłuższy, na jaki nas proszą. Nie grają na bis chociaż żal" - śpiewała przez wiele lat Maryla Rodowicz i uważam, że robi to najpiękniej na świecie. W tym tekście jest taka życiowa mądrość. Tam jest wszystko: i carpe diem, i radosna afirmacja życia, i wiedza, że to wszystko nie trwa wiecznie. Dopiero w dramatycznych sytuacjach uświadamiamy sobie jak kruche jest życie. Zauważamy wtedy, jak wiele rzeczy nam przecieka przez palce, jak dużo błędów popełniamy. Agnieszce też na pewno parę spraw uciekło, chociażby macierzyństwo Gdyby inaczej żyła mogłaby nas uraczyć jeszcze paroma genialnymi tekstami. Edith Piaf to życie również przeciekło przez palce. Mam taki recital o kobietach, które odeszły za wcześniej. Wspominam tam m.in. Evę Cassidy, Annę Jantar, czy Dalidę. Agnieszka Osiecka i Edith Piaf uświadamiają nam kruchość życia. Jak się postrzega wielkie piękno, trzeba również zdawać sobie sprawę, że może być wielka tragedia i ból. To taki ogromny diapazon uczuć. To wszystko w życiu jest albo bardzo zimne albo bardzo gorące. Tak żyły, tak tworzyły - Piaf tak śpiewała, a Osiecka tak pisała.

K.M.: A jak pisze Katarzyna Jamróz? O czym są Pani teksty?

K.J.: One są zawsze o tym samym o miłości. Nie mogą być o niczym innym. Więcej tematów mi nie potrzeba. Moim kolegom satyrykom zostawiam pisanie o polityce i innych dziwnych sprawach. Ja czuję się najbardziej adekwatnie w takiej tematyce. Miłość to siła napędowa ludzi. Gdyby nie ona, nie byłoby nas tutaj wszystkich. Miłość szczęśliwa, niespełniona, spełniona, ale źle...

K.M.: A miłość do aktorstwa?

K.J.: Chociażby. To jest taka trudna miłość, która nie zawsze daje satysfakcję. Nie zawsze też jest odwzajemniona. Czasami jest cudownie - są spektakle, które są takim katharsis, oczyszczeniem. Dla takich chwil znosimy wszystko, nawet wstawanie o szóstej rano (śmiech). Uważam, że nic nie jest w stanie zastąpić aktorowi żywej sceny i kontaktu z publicznością. To jest energia, której nigdy nie będzie na planie, przed kamerą. Ja zawsze tęsknię za tą interakcją z publiką, dla której warto te trudy znosić.

K.M.: Aktorstwo to też trudy tzw. życia na walizce. Czy ma Pani swoje miejsce, w którym odpoczywa?

K.J.: Mam swoją walizkę! (śmiech) Mam swoją ulubioną walizkę, z którą nie rozstaję się od lat. Czasem, jak jadę na krócej, mam torbę. A mówiąc poważnie, na scenie odpoczywam od trudu życia codziennego. Bycie aktorką nie zwalnia mnie od bycia matką, chodzenia na wywiadówki, sprzątania... To wszystko również mnie dotyczy! Dawniej tak było, że aktorka nie mogła mieć dzieci. Była w tym pewna mądrość. Ten zawód jest bardzo trudny dla kobiet. Bardzo ciężko jest łączyć życie prywatne
i rodzinne z byciem cały czas w aktywności zawodowej. Czasem jedna z tych stron może ucierpieć. Staram się to jakoś godzić. Odpoczywam na scenie, ale jest jeszcze jedno takie miejsce. Jadąc samochodem, mogę wreszcie posłuchać swojej muzyki, radia i po prostu na chwilę się zresetować.

K.M: W naszym teatrze zwykle gracie dany spektakl trzy razy w miesiącu, dzień po dniu. Czy zostaje Pani wtedy w Radomiu na noc? Gdzie można wówczas spotkać Kasię Jamróz?

K.J.: Różnie to bywa, w zależności od tego, co mam do zrobienia. Zostaję w Radomiu w takie dni, kiedy jak to określamy z synem - do pierwszego burczenia w brzuchu mogę leżeć w łóżku. Jest to dla mnie czas relaksu. Ostatnio nawet koleżanka zabrała mnie do radomskiego kompleksu wodnego! Po prostu żyć, nie umierać w Radomiu! Poza tym można mnie spotkać w tzw. GS - ie, czyli w Galerii Słonecznej, która ku mojej radości została wybudowana tak blisko teatru. Niedawno miałam taką sympatyczną sytuację. Szłam do apteki w GS ie, a pewna kobieta przybiegła za mną. Podeszła do mnie i pyta: "co Pani tu robi?" A ja mówię: "Jak to co? Zakupy." Bardzo serdecznie tę panią teraz pozdrawiam. Porozmawiałyśmy wtedy, zaprosiłam ją na spektakl. To był bardzo miły moment. Tak... Bardzo miło spędzam czas w Radomiu.

K.M.: Czy w związku z tym pozytywnym nastawieniem możemy liczyć na kolejne spektakle z Pani udziałem w naszym mieście?

K.J.: Jest już pomysł na kolejny projekt, o którym teraz nie będę mówić, bo jest w fazie początkowej. Powiem tylko, że tam nie zamierzam śpiewać. Jako aktorka też mam wiele do powiedzenia. Z kolei śpiewać będę bardzo dużo w spektaklu, który ma powstać w Warszawie. Będziemy z nim jeździć, więc może wstąpimy i do Radomia. W przedstawieniu będzie można usłyszeć piosenki z kabaretu przedwojennego i powojennego. Poza tym nadal jest "Tango Piazzolla" w Krakowie.

K.M.: Czy czuje Pani różnicę, występując na scenach w Radomiu i Krakowie? Czy może scena teatralna jest jedna, niezależnie od miasta?

K.J.: Jest różnica, ponieważ Kraków jest ogromnym ośrodkiem, gdzie przepływa masa ludzi. Nie można powiedzieć, że krakowska publiczność to są tylko krakowianie. Tam przychodzą ludzie z całej Polski. Bywa, że przyjeżdżają turyści ze świata i idą do teatru. Ja cały czas gram gościnnie w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, wcześniej grałam w Teatrze Bagatela, w Piwnicy Pod Baranami. Publiczność w Krakowie ma większy wybór, tych teatrów jest bardzo dużo. Jakąś różnicę wyczuwam na pewno, natomiast nie powiedziałabym, że ta publiczność jest gorsza, tamta lepsza, czy odwrotnie. Po prostu jest inna energia na widowni radomskiej jest taka całopalność, a na krakowskiej lekki przewiew...

K.M.: Za chwilę znów pobiegnie Pani na scenę. Czego się życzy aktorowi przed spektaklem?

K.J.: Zwyczajowo życzy się połamania nóg, a przed premierą kopie się go w tyłek na szczęście.
A! I nie wolno dziękować.

K.M.: W takim razie połamania nóg, ale z nadzieją, że będę miała okazję jeszcze wielokrotnie kopać w Radomiu!

K.J.: Nie dziękuję! Wszystkiego dobrego!

Z Katarzyną Jamróz rozmawiała Karolina Mroczek.

Fot. Kamil Strudziński